II Ogólnopolski Konkurs Historyczno-Literacki
o Żołnierzach Wyklętych - 2013 r.

Wioletta Obirek

I miejsce

II edycja – 2013 r. prace literackie szkoły ponadpodstawowe

Szkoła: Gimnazjum Publiczne w Suścu
Klasa: II
Opiekun: Anna Rojek


Tytuł pracy: „Jan Leonowicz »Burta« we wspomnieniach…”

Zainspirowani postacią Jana Leonowicza ps.„Burta”, susieccy harcerze postanowili porozmawiać osobiście z osobami, które znały i miały możliwość współpracować z Burtą. W tym celu odwiedzili kilkakrotnie dom państwa Karwan (Steniatyn),Józefa Łabę(Zamość), Mariana Maryńczaka (Werszczyca), Tadeusza Kopcia (Zamość) – żołnierzy AK, z niektórymi rozmawiali podczas uroczystości patriotyczno – religijnych w Nowinach, w dniu 16 września 2012 roku, podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej upamiętniającej śmierć Jana Leonowicza. W celu poszukiwania prawdy, ponieważ Jan Leonowicz do dziś budzi różne kontrowersje, postanowili osobiście porozmawiać ze świadkami wydarzeń tamtych dni:

HELENA KARWAN – ur.1925 r.,sanitariuszka AK. Na jej rodzinnej posesji założono Placówkę Sanitarną Pierwszego Kontaktu Armii Krajowej, gdzie nasza młoda bohaterka z wielką odpowiedzialnością przyjęła na siebie obowiązki sanitariuszki.

O Burcie wyraziła się w następujący sposób: „Burta był partyzantem politycznym, ale on nic nie brał nikomu! Musiał tylko z czegoś żyć i każdy to rozumiał, każdy! Nic nikomu nie brał bez powodu a ludzie sami jeść mu dawali! Kogo prześladował rząd, kto nie chciał iść do wojska służyć, szedł do Burty, który absolutnie nie był bandytą! Jednak trzeba historii oddać głos, że „Burta” był postrachem dla obecnych jednostek samorządowych, a dla pospolitego mieszkańca był nadzieją dla niepodległej, pozbawionej rosyjskiego okupanta Polski! A w tamtych czasach tak zawiązała się siatka szpiegów, że i sam Burta nie pomógł” Oprócz Jana Leonowicza, którego bardzo miło i z uznaniem wspomina, podczas wydarzeń 1951 roku, poznała również Jana Turzynieckiego „Mogiłkę”, którego w obliczu obrażeń kilkakrotnie opatrywała i stawiała bańki, jak też wielu partyzantom, którzy wówczas tej pomocy potrzebowali.

MIECZYSŁAW KARWANur. 1927 roku, burtowiec, mąż Heleny; oskarżony i skazany na 2 letni pobyt w więzieniu w 1952 roku.

Mimo kary, którą poniósł jako żołnierz Leonowicza, wspomina go bardzo ciepło, jakby z nostalgią i wielkim uznaniem. Dla niego był i będzie wielkim człowiekiem, godnym naśladowania i dla którego można ponieść każdą karę, gdyż był to człowiek szlachetny w tym co robił, i czym się kierował. Wyraził to w następujących słowach: ”Burtę” poznałem w swoim domu rodzinnym, przyszedł do mojego ojca i stryja. Wzbudził moją sympatię i ciekawość. Odznaczał się wielką stanowczością i wiedzą podczas prowadzenia rozmów, którym się przysłuchiwałem jako młody człowiek. Umiał przekonywać i porywać za sobą, dlatego zdecydowałem się iść za nim – mimo strachu i wielkiej niepewności, która towarzyszyła wtedy chyba większości ludzi, zarówno starszym, jak i młodym. Ponieważ Leonowicz cieszył się wśród społeczeństwa naszego wielkim poważaniem, nie miałem oporu, by nie iść za nim. Wiara w niego i jego czyny dodawała nam młodym skrzydeł, bez względu na aresztowania bliskich, posądzonych za pomoc burtowcom. On po prostu niósł dla nas nadzieję na lepsze jutro. Jutro pozbawione strachu, niepokoju o bliskich i zapewniające spokojny sen”.

STANISŁAW KARWANur.1935, obecnie zamieszkały w Pruszkowie, brat Mieczysława.

Podczas rozmowy telefonicznej przekazał następujące informacje o Leonowiczu: Pamięta lata 50-te, gdy często do jego domu rodzinnego w Steniatynie przychodził „Burta”, zawsze w otoczeniu jeszcze trzech żołnierzy, na trwale utkwił mu się „Mogiłka” i Samiec. Leonowicz prowadził częste rozmowy z jego ojcem Władysławem (później skazanym przez UB, osadzonym w LubliniePartyzanci przychodzili zawsze wieczorem, nigdy za dnia, nocowali najwyżej jedną lub dwie doby i odchodzili nad ranem. Zajmowali w ich domu osobne pomieszczenie, spali na podłodze na słomie. Nigdy nie mieli wymagań odnośnie jedzenia, sami też służyli pomocą. „Burtę” zapamiętał jako bardzo spokojnego, grzecznego i inteligentnego człowieka. Bardzo lubił żartować, umiał z każdym rozmawiać, nawet dzieci potrafił zainteresować rozmową. Pan Stanisław zawsze z niecierpliwością czekał na kolejne odwiedziny partyzantów, bo wtedy czuł się ważny, bo poważany przez takie osoby jak „Burta”. Pamięta, że mówiono o nim, że jest niedościgniony i bardzo dobry dowódca, znający bardzo dobrze teren, w którym szybko i niepostrzeżenie potrafił zniknąć i nagle się pojawić, w chwili niebezpieczeństwa zawsze zachowywał opanowanie i dystans do wszystkiego, dla niego wszystko było do przejścia, umiał pocieszać i podtrzymywać ludzi na duchu, tym bardziej zagrzewać do walki. Otwarcie mówił o swoich oczekiwaniach i planach. Pan Stanisław nie może zapomnieć jednego wydarzenia, gdy pewnego razu wojsko otoczyło ich wieś, „Burta” z żołnierzami był u nich. Nagle zarządził ewakuację na strych, w drzwiach zostawili automat, jednak wojsko ich domu nie rewidowało. Pamięta wtedy niezwykłe opanowanie Leonowicza, które udzieliło się wszystkim i pozwoliło przetrwać niebezpieczeństwo. Pan Stanisław cieszy się, że mógł poznać taki autorytet.

JÓZEF ŁABA – urodzony w 1932, żołnierz WiN-u i Armii Krajowej w stopniu porucznika, syn partyzanta Józefa Łaby, który za walkę na rzecz wolnej, pozbawionej komunizmu Polsce był skazany na półtoraroczne więzienie. Pochodzi z Suśca, obecnie zamieszkały w Zamościu.

Dziś może głośno powiedzieć, że miał to szczęście poznać osobiście Jana Leonowicza i mógł służyć w jego szeregach. Był i nadal jest dumny z tego, że mógł składać swą żołnierską przysięgę na ręce Burty. Jej powaga tkwi w nim do dziś i tak jakby nadal go uskrzydla. Opisał powagę tego wydarzenia w następujący sposób: „Przysięga odbywała się w Dobuszku, w domu rodzinnym Łabów ( był to punkt kontrolny dla partyzantów „Burty”). Na stole postawiony był krzyż, wszyscy uklękli, a na wprost krzyża żołnierze z uniesionymi dwoma palcami w górze, którzy przysięgali swą wierność na krzyż i wierność organizacji WiN. Tego dnia zaprzysiężony był cały dom”. Jako syn polskiego żołnierza od dzieciństwa wychowywany był w głębokim patriotyzmie. W jego rodzinnym domu w Dobuszku często gościli partyzanci godni naśladowania. Wśród nich był „Mogiłka”, Samiec, Skroban, jak też Jan Leonowicz, który często ich odwiedzał, zawsze jednak o zmroku. Częsty, osobisty kontakt pozbawił Józefa Łabę, naszego rozmówcę, wszelkich wątpliwości, by podążać tropem „Burty”. Ponieważ był młody i jeszcze niedoświadczony, otrzymywał na początku zadania typu przekazywania różnych informacji, czy też przenoszenia jakichś przedmiotów. Często wysyłany z różnymi rozkazami, często do Suśca, gdyż znał dobrze te tereny. Jako młody i niedoświadczony nie mógł też zbyt wiele, ale jest zadowolony z tego, że jednak mógł temu podołać.

W jego pamięci „Burta” pozostał jako wielki samotnik, który najczęściej przemieszczał się sam, nigdy grupowo, co utwierdzało wielu w przekonaniu, że nikomu nie wierzy. Takie zachowanie dowódcy też pociągało jego podwładnych do wielkiej odpowiedzialności, gdyż chcieli, by dowódca widział w nich wiernych i odpowiedzialnych towarzyszy broni. Żal mu tylko, że zawiódł wtedy system komunistyczny, bo był silniejszy, a ich organizacja była rozległa ale znikoma. Ale nie żałuje, że w imię swych przekonań poniósł później inne konsekwencje i poniżenia, ponieważ żołnierzy „Burty” i ich rodziny traktowano jako drugą kategorię. Sam tego doświadczył, co wyraził w następujących słowach: „Po przeżyciach wojennych i powojennych, władza Polski tamtych czasów traktowała mnie jako drugą kategorię człowieka. Represją brano mnie do przymusowej pracy, jak junaki 2 razy po 3 miesiące. Brano mnie do wojska, ale nie służyłem jako żołnierz, tylko pracowałem na budowach ciężkiej pracy w Wichrowie, Ornecie, Olsztynie, Bartoszycach, Wiatrowcach, Nużcu, Sanoku”. Stwierdzenie to jednak wywołało w nim taki ujawniony żal, który być może mówił o wielkim rozczarowaniu sytuacji i oddaniu młodych ludzi lat 50-tych?

MARIAN MARYŃCZAK – ur. w 1935 roku, syn dowódcy „Przedszkola” Antoniego Maryńczaka, ps.”Matulewski” w Werszczycy, który przygotowywał młodych partyzantów na dowódców dla oddziałów Burty, za co został skazany na 10-letnie więzienie, z czego odsiedział ponad siedem. Oprócz tego, był też skazany na 3-krotną karę śmierci. 11 miesięcy był przetrzymywany na UB, sądzony w Lublinie, a osadzony we Wronkach – Rawicz. Został aresztowany w 1952 roku prosto ze swego podwórza. Zmarł w 1998 roku, po opuszczeniu więzienia nie umiał, czy też nie mógł już normalnie funkcjonować.

Pan Marian swoją działalność partyzancką na rzecz „Burty” rozpoczął w 1948 roku. Wtedy przydzielono mu zadania odnośnie przekazywania informacji, które musiał przekazywać w przeróżny sposób, jeżdżąc na koniu, nartach, pieszo. Do zleconych zadań, mimo młodego wieku, podchodził odpowiedzialnie, gdyż rozumiał ważność sytuacji, jak też był dumny z tego, że pracuje w szeregach burtowców. „Burta” odwiedzał jego dom dość często od 1949 roku, dlatego osobiście poznał Jana Leonowicza jako żołnierza i wielkiego patriotę, przeświadczonego o słuszności swoich racji. Zapamiętał go, jako bardzo bystrego i sprytnego, nie dał się innym do siebie za blisko podejść, ani też poobserwować. Wyłaniał się często nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Był dobrym strategiem. Lubił jeździć rowerem (automat w pokrowcu przywieszony przy ramie), często przemieszczał się nim drogą publiczną w kierunku Tomaszowa, co świadczyło o jego odwadze, jak też ignorancji wroga, natomiast w opinii mieszkańców Werszczycy i innych okolic, odbierano to jako symbol wielkiej odwagi i męstwa Jana Leonowicza. Pan Marian zapamiętał „Burtę” przede wszystkim jako wielkiego samotnika, lubiącego przebywać sam ze sobą na łonie natury. Umiał przekonująco mówić do swych żołnierzy, gdy było już wielkie zagrożenie w 1952 roku, to namawiał swoich towarzyszy na opuszczenie jego szeregów. Prosił ich o ujawnienie, które w jego ocenie dawało im przetrwanie, a przede wszystkim życie. Jako dowódca był bardzo karny, nie znosił, gdy ktoś z jego żołnierzy łamał prawo, np. rabując. Szybko wtedy reagował na takie wykroczenia, często wymierzając za to karę śmierci. Pan Marian zaprzeczył też opinii o żołnierzach Leonowicza na temat rabowania, czy też dokonywania kradzieży. „Burta” pozostał w jego pamięci też jako człowiek z wyobraźnią, dlatego większość zaplanowanych przez niego akcji wykonywana była z sukcesem, a przecież działał na rozległych terenach, w kilku powiatach, gdzie dla większości łamiących prawo był postrachem. By utrzymać dyscyplinę wśród swoich żołnierzy, nie pozwalał im na wiele, m.in. na spożywanie alkoholu, którego sam nie cierpiał, często mówiąc na spotkaniach o szkodliwości nałogów, z którego najgroźniejszy był alkohol. Często mówił, „że żołnierz musi mieć zawsze jasność umysłu, a tego spożycie alkoholu nie dawało”. Nie pozwalał też na domową produkcję alkoholu, jeśli dowiedział się o takim precedensie, to wpadał do takiego domu, rozbijając beczki z tym trunkiem. Utkwiło mu też pewne wydarzenie mówiące o rozwadze i wielkich zdolnościach „Burty”: Pewnego razu przebywali w okolicach Łaszczowa, w zabudowaniach pewnego gospodarza, który zaprosił ich na kolędę, gdy nagle przyszła do nich wiadomość, że są okrążeni trzema pierścieniami wojska. Leonowicz, jak na dobrego stratega przystało, szybko zareagował, prosząc swych żołnierzy o złożenie ciężkiej broni, następnie kazał im się rozebrać do kaleson, na biało ( była zima) i dzięki temu wszyscy uciekli, jedynie jeden, Lal Bronisław z Aleksandrowa, został postrzelony, uciekł do Machnówka, ukrył się w stercie, ale poinformowany przez gospodarzy policjant zastrzelił go.

Zapytany o swe dzieciństwo, p.Marian powiedział, że źle to wyglądało. Każdy się bał i nie mógł nikomu zawierzyć, często nawet najbliższej rodzinie, a to wszystko zabijało w ludziach radość, bezpieczeństwo dawał tylko „Burta”, ponieważ wróg się go bał, natomiast jego działalność niosła w młodych nadzieję na wolne i bezpieczne dni, gdy nie będzie w tle cieni przedstawicieli NKWD. Żałuje tylko, że „Butra” i jego żołnierze zostali zdradzeni przez Pitułę. Jego ojciec Antoni został aresztowany na kilka dni przed śmiercią Burty. Zapamiętał też ostatni dzień, gdy Leonowicz był u nich w domu ( przyjechał rowerem), a na drugi dzień przyszła do nich wiadomość o jego zabiciu w Nowinach. Szkoda, bo mówił im wtedy o wielu planach, pocieszał i żałował swoich towarzyszy, którzy zostali złapani przez NKWD. W tym co mówił, była szczera prawda, która dawała nadzieję na przyszłość. Pan Marian docenia tylko to, że miał możliwość przebywać w tamtych czasach wśród znanych autorytetów, m.in. „Mogiłki”, Samca, Skrobana. Dzięki nim nawet codzienność dnia tamtego była radośniejsza i bardziej optymistyczna. Mimo, że przyszło rozluźnienie po 1956 roku, to dla rodzin burtowców nie za wiele się zmieniło, nie każdy mógł być przyjęty do szkoły średniej, czy też dalej kontynuować naukę, dlatego on sam też ukończył tylko szkołę podstawową. Do dziś trwa w nim ten strach, który nie chce opuścić jego umysłu. W hołdzie tamtym ludziom i wydarzeniom uczestniczy we wszystkich uroczystościach patriotyczno-religijnych, typu Błudek, czy Osuchy – miejsc kaźni, uhonorowanych dopiero w wolnej Polsce. Ogólnie rodziny burtowców przeżywali swe odrzucenie przez wiele lat, w jego ocenie ta sytuacja trwa nawet do dziś, gdyż sam tego doświadczył, bo prawdy nie każdy chce słuchać, szanować, zrozumieć i dalej ją przekazywać. Czyżby jeszcze nie czas odkurzyć to, co świeci szczerym, bezimiennym blaskiem?

TADEUSZ KOPEĆ – ur.1920 r., żołnierz AK w stopniu kapitana, w czasie wojny walczył pod dowództwem ppor. rez. Witolda Kopcia (stryjecznego brata), 3 lata przebywał na skraju Puszczy Solskiej a w kwietniu 1944 roku w rejonie Steniatyna i Posadowa brał udział w walkach przeciwko Ukraińskiej Narodowej Samoobronie i UPA. Obecnie mieszka w Zamościu.

Jana Leonowicza poznał właśnie w okolicach Suśca, gdy przychodził do jego dowódcy Witolda. Najczęściej rozmawiał tylko z nim, dlatego kontakty z pozostałymi były sporadyczne. Utkwiło się w pamięci jednak to, że „Burta” przychodził zawsze sam, bardzo dobrze znał teren, dlatego znikał nie wiadomo gdzie. Jednak nie można powiedzieć, że nie znał pozostałych partyzantów, nigdy też ich nie ignorował, spotykając ich gdzieś na drodze, zwykle ucinał krótką pogawędkę i znikał, z rozmowy zawsze wynikało, że orientował się w sytuacji każdego z nich, dlatego cieszył się wśród grona towarzyszy broni wielkim szacunkiem i autorytetem. Wydawało się też, że Leonowicz wszystko widzi i słyszy dookoła. Na drodze swej patriotycznej służby spotkali się kilka razy. Zarówno tereny Suśca, jak i Telatyna przecinały ich wspólną drogę. „Burta” według p.Tadeusza pojawiał się zawsze w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Dobrze było go spotkać, czy o nim usłyszeć, gdyż to dodawało im wiary w to co robili i nie pozwalało wątpić. Miłym wspomnieniem dla p.Tadeusza było wydarzenie już po wojnie, w 1948 roku, kiedy to przebywając w Suścu (pracował jako kolejarz), spotkał nad wodą samego Leonowicza. I to nie on a „Burta” go zaczepił, gdyż p.Tadeusz nawet go nie poznał. Zatrzymał się w pół kroku, słysząc słowa „Bratek”? Uniósł głowę ze zdumieniem, bo ktoś użył jego pseudonimu. Jakież było jego zdziwienie, gdy w nieznajomym rozpoznał „Burtę”, ten z kolei był zainteresowany jego sytuacją i opowiedział, że nie złożył broni i nadal jest czynnym żołnierzem, do czego zachęcał też p.Tadeusza. Następnie szybko się oddalił, idąc sprężyście i pogwizdując, oczywiście drogą publiczną. To wydarzenie, aczkolwiek zaskakujące, utwierdziło p.Tadeusza w przekonaniu, że „Burta” to człowiek niedościgniony dla nas wielu, posiadający wielki intelekt i chyba przesadną odwagę, na którą nie każdego było stać. Dobrze, że miał to szczęście spotkać go na swojej drodze życia, bo do wielu wartości mógł się później odwołać.

BARBARA LEONOWICZ – BABIAKcórka „Burty”, pracownik naukowy Uniwersytetu Wrocławskiego, mieszka wraz rodziną we Wrocławiu. Poznana osobiście podczas uroczystości w Nowinach, utrzymująca stały kontakt z wójtem gminy Franciszkiem Kawą oraz susieckimi harcerzami.

Podczas kilku rozmów telefonicznych wspominała o swoim ojcu z rzewnym westchnieniem, które niosło ze sobą rozpacz, tęsknotę, wiarę, nadzieję, dumę i miłość, miłość małego dziecka, naznaczonego doświadczeniem przeróżnych wydarzeń. Dziecka, którego już wtedy cechowała dorosłość i powaga sytuacji. W jej wspomnieniach ojciec pozostał jako wspaniały i niepowtarzalny człowiek, który odznaczał się, pomimo zagrożenia, wielką pogodą ducha. W obliczu zagrożenia nigdy nie tracił opanowania, dzięki temu udawało mu się uniknąć wielu niebezpieczeństw, zastawionych przez wroga pułapek, czy też umknąć donosicielom. Życie w lesie, ciągłe ukrywanie się nie przeszkadzało mu kontaktować się ze swoją żoną i córką. Spotkania te do dziś tkwią w pamięci p.Barbary, chwile te dawały im namiastkę życia rodzinnego. Były cenne, ponieważ dawały nadzieję na przetrwanie i utwierdzały ich w przekonaniu, że wszyscy poświęcają się w słusznej sprawie. Jeszcze dziś p.Barbara pamięta różne sytuacje z tych niecodziennych spotkań, gdzie jej tato wyśpiewywał dla swej żony piosenki, najczęściej pod oknem, typu „Wyjdź na balkon Ludwiko”. I co ważne, nie bał się tego robić, nie zważał, że ktoś go może usłyszeć, być może chciał się też cieszyć szczęściem tamtej chwili. Dość długo udawało się im spotykać, ponieważ kontaktowali się za pomocą telegramu, w którym najważniejszą informacją był dla żony podpis, lub jego brak, np. „Przyślij płaszcz i marynarkę. Marysia” Podpis „Marysia” informował o tym, że spotkanie będzie u siostry Leonowicza, Marii. Jeśli nie było podpisu, np. „Przyślij płaszcz i marynarkę” znaczyło, że spotkanie będzie tam, gdzie było ostatnio. Najczęściej spotykali się w Grabowcu. Zawsze podczas tych spotkań towarzyszył żonie i córce jeden człowiek, najbardziej zaufany „Burty”. W rozładowaniu czasami ciężkich sytuacji pomagało Leonowiczowi jego usposobienie, gdyż uwielbiał żartować, niekiedy miał przez to kłopoty, ale na pewno była to ważna cecha, która być może pozwalała przetrwać niejedną trudną chwilę. Żartowanie wiąże się z radością, a więc „Burta” niósł ze sobą radość życia, przez co zjednywał sobie ludzi. Pani Barbara nazwała też swego ojca bohaterem romantycznym, ponieważ pisał do swej żony piękne listy, które później czytały niejednokrotnie, by wspomnieniem powrócić do tamtych chwil. Niektóre fragmenty tkwią w jej pamięci do dziś, żałuje tylko, że nie udało się ich przetrzymać, ponieważ w obliczu ciągłych przeprowadzek i zapowiadających się rewizji, musiały je zakopać zamknięte w słoiku w ziemi, co spowodowało spopielenie papieru i nic nie zostało. Prawie nic, bo wspomnienie tylko niektórych treści zdań.

Pani Barbara pamięta ostatnie spotkanie, gdy ojciec oddał jej mamie swoją obrączkę, mówiąc, że nie chce, aby się dostała w niegodne ręce, ta święta dla niego rzecz. Mama dała do zmniejszenia i powiedziała, że będzie nosić, aż do śmierci. Jubiler tak to zrobił, że do dziś widać inicjały i datę ślubu…nosiła, aż do śmierci, zmarła w 1982 roku, w pierwszy dzień Wielkanocy. Jest z niego dumna, gdyż do końca wierny był swojej idei w walce o wolność. Jan Leonowicz odznaczał się też inną bardzo ważną cechą, otóż posiadał niepojętą zdolność porozumiewania się ze zwierzętami, było to chyba warunkiem jego tak długiego przetrwania w lesie. O tej zdolności mówią też żołnierze „Burty”. W związku z tym córce we wspomnieniach utkwiły przeróżne obrazy, np. siadające ptaki na wyciągniętej dłoni, psy towarzyszące przy polowaniu i pilnujące, wprost strzegące jego ubrań w domu, których nikt nie mógł dotknąć. Gdy przechodził obok jakiejś posesji, to żaden pies nie zaszczekał. Konie podchodziły do niego natychmiast, dlatego udawało mu się często umknąć podczas zasadzki, często też idąc w jakimś kierunku, nagle zawracał, gdyż uznał, że tam nie powinien iść. Zawsze okazywało się wtedy, że tam był tzw. kocioł, świadkowie twierdzili, że informacji o tym dostarczały mu ptaki odpowiednim śpiewem. Fakt ten też wspomina p.Barbara. Z żalem mówi, że nikt w rodzinie aż takich zdolności nie odziedziczył po jej ojcu, chociaż podobne posiada sama, oraz jej młodszy syn Bartek. W ich rodzinnym domu we Wrocławiu też zamieszkują zwierzęta, bo tak naprawdę, to dom bez zwierząt jest smutny, pozbawiony radości życia i nie stawiający żadnych wyzwań. Dowodem na to, że Jan Leonowicz kochał zwierzęta, było wydarzenie Nowinach: podczas Mszy Świętej do ołtarza zbliżył się kot, obszedł go dookoła, a następnie swe kroki skierował do rodziny „Burty”, p.Barbary i jej męża, oraz syna i synowej. Przywitał się z nimi, ocierając o ręce, nie odszedł, jeśli nie został pogłaskany przez nich a następnie ułożył się na obok p.Barbary, co też udało się utrwalić w kadrze obiektywu. Można to odczytać, że był to znak od Boga, ponieważ po zasięgnięciu opinii w tej miejscowości, dowiedzieliśmy się, że ten sympatyczny kotek jest trochę dziki, nawet swoim właścicielom nie zawsze daje się dotknąć. Jak mówi porzekadło „kto lubi zwierzęta, a one jego – jest dobrym człowiekiem”, dlatego po tych szczególnych informacjach, można z całą pewnością stwierdzić, że „Burta”, posiadając taki szczególny dar (nie każdemu przecież dany), był dobrym człowiekiem i do dziś jest niekwestionowanym autorytetem dla wielu z nas.


[Zdjęcia pochodzą z archiwum 10.DrużynyHarcerskiej „Traperski Krąg” z Suśca oraz z archiwum wójta gminy Susiec – Franciszka Kawy.

Skip to content