Marta Barchacka
Wyróżnienie
Szkoła: Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 5 w Zamościu
Klasa: III
Opiekun:
Tytuł pracy: „Kochana Zosiu…”
Kochana Zosiu!
Jakże mi tęskno za Tobą i naszą córeczką – Helenką! Miejmy nadzieję, że ten list szybko dotrze do Was! Pewnie te, które Wam wysłałem 3 miesięcy temu, nie przyszły. Strasznie mnie tu pilnują. Moi współwięźniowie dostają listy od swoich rodzin. Boli mnie to, że ja nie mogę znów przeczytać słów pisanych twoją ręką. Chciałbym znów usłyszeć Twój skowronkowy głos! Patrzeć w Twoje oczy pełne zieleni. Och, jak ja za Wami tęsknie!
U mnie jest dobrze. Siedzę ze współwięźniami w 37 celi. Głodować nie głoduje. Zapewniają nam „porządne” posiłki. Czasami przez myśl przychodzi mi, że może być to mój ostatni posiłek.
To milczenie niektórych osób jest mocno niepokojące. Przeczuwam, że coś wiedzą, dlatego też postanowiłem się czegoś dowiedzieć. Generał Jarosz jest ze mną w jednej celi. Ostatnio dowiedział się od poufnych osób co dzieje się w więzieniach w Polsce. Za niedługo i u nas może pojawią się działania UB. Obiecałem, jednak nikomu nie przekazywać reszty informacji. Zostałbym rozstrzelany albo wysłany w głąb Rosji, gdyby te listy dostałyby się w ich ręce.
Moja droga, modlę się za Was. Wierzę, że Bóg i najświętsza panienka ma nad Wami opiekę. Modlę się też za naszą Ojczyznę, za moich braci, którzy walczą o wolność naszą! Chwała im za to!
Wierzę, że Ty też odmawiasz, chociaż pacierz za mnie, bym jak najszybciej mógł wrócić na te ziemie lwowskie!
Z utęsknieniem wypatruj ich wstecz. Jeszcze raz chciałbym pobawić się z naszą córeczką na łące.
Obiecuje jak najszybciej wysłać kolejny list! Pozdrów wszystkich naszych przyjaciół i ucałuj naszą Helenkę!
Wasz drogi Witold
20 maja 1947 rok. Warszawa
Zosiu najdroższa!
Dziękuje Bogu, że niektórzy zdobyli dla mnie twoje listy! Tak wspaniale mi się je czyta, lecz dalej obawiam się kłopoty, które na nich z rzuciłem, ale mówią, że to nic poważnego i abym nie bał się o nich. Cieszę się też, że moje listy trafiają do Ciebie bez problemu.
Ostatnio dużo chorowałem. Zimne cele i nagłe wyjścia na gorącą pogodę nie są najlepszym pomysłem. Staram się wykonywać rozkazy, gdyż nie chcę dostać chłosty, a jeszcze tego by mi brakowało.
Złapało mnie jakieś niegroźne przeziębienie. Oczywiście, staram się wygrzewać, by nie zachorować na coś poważniejszego. Ale wszystko idzie ku zdrowiu!
Przeczytałem w ostatnich twoich listach, co działo się w naszym domu. Jestem bardzo z Ciebie dumny, że zechciałaś pomóc naszym w działaniach i wspomogłaś ich. Dobrze, że nie odrzuciłaś prośby.
Razem ze współwięźniami mam plan, który staramy się zrealizować. Nie mogę Ci teraz podać dokładniejszych szczegółów. Postaram się w najbliższym czasie napisać wszystko wytłumaczyć.
Ucałuj Helenkę! Na pewno rośnie jak na drożdżach. Kocham was!
Witold
15 czerwca 194 7 rok. Warszawa
Droga Zosiu!
Jak obiecałem Ci w poprzednim liście, tak i spełniam moją obietnicę. Od razu przepraszam, że list trafia do Ciebie w sierpniu. Powodem jest to, że wywozili mnie w miejsca przesłuchania, gdzie nie miałem kontaktów, by móc podarować Ci te listy ukochana.
Napisałem do was dwa listy. Jeden z listów trafi do strażników więziennych, drugi zaś po kryjomu przekażę dla Ciebie. Nastał taki czas, że nas walczących w Armii Krajowej, którzy trafili tu do więzienia śledczo-karnego.
Planujemy ucieczkę z tego miejsca. Ja wraz z „Grzmotem” poszukujemy dobrego miejsca na przeprowadzenie ucieczki. Gmach więzienia jest bardzo rozbudowany. Jedynym miejscem, jakim znaleźliśmy, jest kuchnia znajdująca się w podpiwniczeniu.
Jest jednak problemu. Wyjście na zewnątrz jest bardzo pilnie strzeżone. Nie dość, że przez strażników, to jeszcze przez ich psy, które są mocno wyczulone na innych.
Wpadliśmy ostatnio na pomysł, by wykraść stroje strażników. Gdyby to się nam udało, zabralibyśmy jeszcze ciężarówkę. „Tuła” podpowiedział nam, jak załatwić tych strażników. Ustaliliśmy, że jeden z nas będzie więźniem, którego trzeba będzie przetransportować do innego więzienia. Reszta zaś będzie strażnikami. Wtedy może udałoby się nam przedostać za bramy tego przeklętego więzienia.
Wszystko na razie idzie w dobrym kierunku. Czekamy na znak od głównego dowodzącego „Urana”
Proszę Cię, najdroższa, nie pokazuj nikomu tego listu! Gdy dostanie się w niepowołane ręce, możemy zginąć …
Twój Witold
19 sierpnia 194 7 roku. Warszawa
Ukochana!
Wybacz, że tak długo czekałaś na ten list, ale niestety wystąpiło kilka problemów, z których nie mogłem napisać. Ten list jest jednym, z trzech które napisałem. I właśnie ten trafia w twoje ręce.
Nasz plan strzelił w łeb.
Między nami był zdrajca. Przeklęty zdrajca!
Wyśpiewał wszystko zapchlonym kundlom z UB i NKWD. Mamy teraz związane ręce i chyba nie prędko nam je rozwiążą. Każdego z nas wywieźli do innych więzień w kraju. Prawdopodobnie będę mieć jeszcze jedną rozprawę na karku. Daj Bóg, by kara była najmniej surowsza!
Przenieśli mnie też do innej celi. Sam już nawet nie wiem jakiej liczby, gdyż na drzwiach nie było żadnego numeru. Przez kilka dni byłem sam, ale dołączyli do mnie młodego oficera. Przynajmniej stopniem się nie różnimy.
Przywieźli go z zamojskiego więzienia. Rozmawialiśmy prawie do samego. Opowiedział mi o wszystkim, co działo się przez te kilka miesięcy, moja utęskniona żono. Nie sądziłem, że po ostatnich akcjach, które przeprowadzaliśmy w minionych latach, przyniesie takie korzyści! Jestem zarazem dumny, ale też przerażony tym wszystkim. Duma rozpiera mnie z powodu tego, że coraz więcej ludzi walczy z przeklętymi psami. Przerażenie powoduje u mnie strata tak wielu wspaniałych ludzi. Zginęło tylu, a nadchodzi jeszcze więcej.
Miejmy nadzieję, że za niedługo nasze początkujące owoce będą jeszcze lepsze! Modle się za was.
Witold
3 listopada 194 7 roku. Warszawa
PS. Prześlij mi zdjęcie naszej córeczki! Bardzo chciałbym ją zobaczyć.
Zosiu!
Jakże me serce cierpi, gdy nie mogę spędzić z wami te święta! Mam nadzieję, że spędzicie je w cudownym gronie naszych rodzin! Pamiętacie o modlitwie za mnie i za naszą Ojczyznę, bo to ona jest teraz najważniejsza!
Moje święta będę spędzał w ciszy. Zostałem sam w celi. Nie wiem, co zrobili z moim towarzyszem, ale obawiam się, że już z nami tu go już z nami nie ma. Niech mu ziemia lekką będzie.
W czasie spaceru ułamałem kilka gałązek świerku. Mam nadzieję, że chociaż trochę tym cudownym zapachem przypomnę sobie wszystkie wspomnienia z Wami, moja najwspanialsza. Te nie tylko świąteczne. Za moim łóżkiem mam jeszcze kawałek chleba. Mam nadzieję, że jako opłatek wigilijny mi wystarczy.
Nie zamartwiaj się, moja najdroższa. Zdrowie mi dopisuje i może trochę straciłem na wadze. W sił też zabrakło, ale jak przyjdzie wiosna, stanę się o wiele silniejszy.
Czuję, gdzieś po kościach, że za niedługo wrócę do was! Ucałuje Was wszystkich! Myślę też o Was! Opoko moja najdroższa. Na pewno już nie możecie się doczekać mnie w tym Lwowie. Dobrze, że opiekują się wami moi przyjaciele!
Życz wszystkim wesołych świąt i ucałuj każdego serdecznie!
Wasz Witold
20 grudnia 1947 rok. Warszawa
To mój ostatni list do Was kochana Zosiu …
Pewnie czekałaś na te kartki wypełnione tekstem od stycznia. Myślałaś może, że mnie zabili, że umarłem z choroby albo z głodu. Tu znajdziesz wyjaśnienie i wszystko to, czego nie napisałem przez ten dłuży czas.
Piątego stycznia nas do gmachu sądu powieźli. Każdego oddzielnie, co by się nie kontaktował ze sobą. Sądzić też sądzili nas osobno w małych salach. Smród tej wilgoci czuję do dziś. Bronić się nie broniłem. Ot, nawet głosu nie mogłem wydać z siebie, tylko te psy słuchać musiałem. Na ostatnie słowa „Wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Ludowej”, zadrżałem. Spodziewałem się najgorszego. Tak jak przeczuwałem. Kara śmierci poprzez rozstrzelanie.
Gdzieś na dniach mają nas wywieźć. Gdzie? O której?
Pamiętam do dzisiaj, co mi śpiewałaś swoim głosikiem, tego dnia co Helenka się narodziła. Powtarzałaś tak namiętnie „Czemu ryczysz głupi? Taki silny chłop i płacze!”.
Niestety, zawiodłem.
Jakże mi ciężko jest przyznać się, że skrewiłem Cię i Helenkę. Obiecywałem wrócić z kwiatów polnych bukietem dla Ciebie Zosiu ukochana, a dla naszej dziewczynki laleczkę przywieźć. W progu pewnie moja rodzicielka mnie wypatruję, krzycząc co raz „Gdzie mój Syn marnotrawny?”
Chociaż czuje gdzieś tam ogromny strach, duma rozpiera mi duszę.
I pewnie śpiewałabyś mi swoim skowronkowym głosem, że o Polskę walczyłem dzielnie! Że brat bratu nóż do gardła podstawiał, a ja ich swoją ręką odciągałem i że koronę naszemu orłu wywalczyłem dzielnie. Miałabyś rację. Tę cholerną rację jak zawsze.
Podziękowania Ci składam, za tą przysięgę co przed Bogiem, pięć lat temu składaliśmy w tej maleńkiej kaplicy. Bóg nasze drogi połączył i obdarował nas tak wspaniałym dzieckiem, jakim Helenka jest. Opoko moja najukochańsza! Nic nas nie rozdzieli. Czuwać będę przy was, aż po wsze czasy! Opiekuj się naszym kochanym dzieckiem! Ucz ją „Zdrowaśki”, by mogła w razie potrzeby do Matki Boskiej się modlić i „Ojcze nasz” aby wiedziała gdzie o pomoc się wzywać.
Mego ciała nie szukaj. Pewnie zakopią gdzieś w lasach lub wrzucą do rowów. Problemów nie rób sobie. Na cmentarzyku, obok moich dziadków, mogiłę postaw wspólną, byśmy razem spoczęli
Obiecuje Ci, że gdy już będę po tamtej stronie, będę na Ciebie czekał przy bramie niebieskiej, moja kochana Zosieńko.
I Was kocham!
Wasz Witold.
9 Kwietnia 1948 rok. Warszawa