Antonina Kosowska
III miejsce
Szkoła: Szkoła Podstawowa nr 109 im. Batalionów Chłopskich w Warszawie
Klasa: V
Opiekun:
Tytuł pracy: „Fantastyczny dzień Cieplińskich”
Jest wczesny ranek, a ja stoję obok mojego taty. Widać, szykuje się niezła zabawa.
– Hmm … – mówi.
– Hmm … – powtarzam.
Patrzę na niego, a on patrzy na mnie. Uśmiechamy się łobuzersko. W tym samym momencie ruszamy biegiem. Rozumiemy się bez słów.
– Wyścig! – krzyczę. – W końcu!
– Do parku! – zwalnia. – Biegnij!
Chociaż jest mi ciężko, to nie poddaję się. Chcę, żeby tata był ze mnie dumny. Wyprzedzam go na ulicy Turkienicza i już prawie dotykam drzewa udającego linię mety, ale coś śmiga obok mnie. Okazuje się, że to tata wyrównuje. W końcu dotykamy pnia w tym samym momencie.
– Remis!! – krzyczymy równocześnie.
– Tak, tak. – tata próbuje ukryć zmęczenie. – Chodźmy na ławkę.
W momencie gdy siadamy, odlatuje stado wron.
– Odpocznijmy trochę. – stwierdzam. – Opowiesz mi o sobie?
– Po raz kolejny? – odpowiada pytaniem. – Czemu?
– Bo w przyszłości chcę być taki jak ty. – mówię. – Przecież wiesz.
Tata rumieni się.
– No dobrze, już dobrze. – robi minę mówcy. – Opowiem Ci wszystko.
– Juhu! – ucieszyłem się. – Zaczynaj.
– Mów ciszej. – szepnął. – Bo jeszcze jakiś ubek usłyszy.
– Jasne. – odpowiedziałem.
Urodziłem się w dużej i kochającej rodzinie. Mam dwóch braci i pięć sióstr, z którymi jestem bardzo zżyty. Ważnym elementem mojego wychowania było życie religijne. Modliłem się zawsze rano i wieczorem.
– Tak. – odpowiadam. – Mów więcej o sobie.
– Zawsze wyróżniałem się w sporcie, więc należałem do pułkowej czołówki sportowej. Wyobraź sobie, zdobyłem pierwsze miejsce w zawodach pięcioboju nowoczesnego o mistrzostwo Wojskowego Klubu Sportowego w Bydgoszczy. Strzelcem też byłem niczego sobie. Mój pluton przeciwpancerny zdobył pierwsze miejsce w dywizyjnych zawodach strzeleckich, osiągając 87% trafnych zestrzeleń.- kontynuował.
– To super. – uśmiechnąłem się przelotnie.
– Po ciężkich walkach pod Brochowem, zupełnie niespodziewanie generał Tadeusz Kutrzeba odpiął z klapy własnego munduru Order Virtuti Militari i odznaczył mnie na polu walki.
– Kiedyś mi mówiłeś, o swoim pseudonimie związanym z burzą. -mówię. -Prawda?
– Tak synku, ten pseudonim to „Grzmot”, choć częściej mówią do mnie „Pług”.
– Świetnie opowiadasz, wiesz? -mówię.
– Wiem. -tata pręży się dumnie. -To rodzinne. Ty też umiesz dobrze opowiadać.
– Uśmiecham się.
– Dzięki za opowieść, ale już na pewno po południu. Chodźmy nad Wisłok. -mówię.
– Super pomysł. -chwali mnie. -No to ruszajmy.
– Tym razem nie biegniemy, bo jesteśmy zmęczeni.
***
Kilka tysięcy kroków później, jesteśmy nad ulubioną, a zarazem jedyną w okolicy rzeką. Siedzimy na trawiastym brzegu. Nagle coś mi się przypomina:
– Tato! Nie wzięliśmy wędek.
– Szkoda synku, ale wiesz …
– Co takiego?
– … może wypróbujemy jakąś nową zabawę. -mówi z błyskiem w oczach.
– Doskonale. – uśmiecham się.
– Pobawimy się w puszczanie kaczek. -szepcze powoli. -Tak. Kaczek.
– No ale o co w tym chodzi? -zastanawiam się. – Nie brzmi to zbyt fajnie.
– Nie musi. -widzę, że ojciec mnie nie słucha. -Chodzi o to, że zabawa jest fajna.
– Aha. -mój mózg pracuje na pełnych obrotach. – Tato?
– A tak, tak. -Tata wraca do rozmowy. -Co się stało?
– O co chodzi w zabawie? -powtarzam pytanie.
– Polega ona na tym, że rzucamy do wody kamienie, w ten sposób, że odbijają się one od tafli.
– A co to ma do kaczki?
– Nie wiem, ale grałem w to, jak byłem dzieckiem.
– Super. -stwierdzam. – Dzięki temu poznałem coś nowego.
– Jestem szczęśliwy, że ci się podoba. -podchodzi do samego brzegu rzeki. – Chodź, zobaczysz jak to zrobić. Weź ten płaski kamień, bo będzie potrzebny, a potem rzuć nim jak dyskiem. Nie, nie tak. Spójrz jak ja to robię. O, świetnie. Mój rekord to 8 odbić z rzędu.
1 nieudany i 4 udane rzuty później, postanawiamy utrudnić sobie ządanie·. Ja biorę mniejsze kamienie, a mój tata staje dużo dalej od brzegu. Bardzo dobrze nam idzie. Rekord został pobity. Tata rzucił 9 kaczek, a mój rekord to 4 kaczki. Postanowiliśmy, że wrócimy znowu do parku i pobawimy się w chowanego.
***
Odliczam od 20. Tata się chowa. 20, 19, … 16, 15, 14, … 12, 11, 10, … 7, 6, … 3, 2, 1.
– Już! – krzyczę. – Szukam!
Zaglądam za naszego ulubionego Dęba. Nie ma. Patrzę pod drewnianymi ławkami. Znowu nie ma. Oh, gdzie jest mój tata? Rozglądam się wokoło. Przecież nie stanąłby na otwartej przestrzeni. Trzeba myśleć logicznie. Patrzę na niebo. Jest intensywnie niebieskie, a chmury przypominają baranki. To altocumulusy. Zamyślam się. Gdzie ja bym się schował? Nie wiem, ale… tknięty przeczuciem patrzę w górę, na koronę drzewa. No oczywiście. Jak mogłem na to nie wpaść.
Tato! Znalazłem cię! Pierwszy raz się tu schowałeś! – śmieję się. -No chodź tutaj.
– Już, tylko znajdę solidną gałąź. – tata rozgląda się wokół. -No nie mogę znaleźć.
– Zejdź tak jak wszedłeś. -podsuwam.
– Robi się. – patrzy za siebie. – Jest!
Schodzi powoli i uśmiecha się do mnie.
– Teraz twoja kolej. – zaczyna odliczać czas.
Patrzę na fontannę. Po krótkim namyśle idę za nią i kładę się obok. Tak, to dobra kryjówka! Nagle zza wodotrysku dochodzi radosne:
– Szukam!
Wychylam się dyskretnie, tak żeby widzieć tatę. On też zagląda pod drzewa i ławki. Mija minuta, dwie… chyba mnie nie odnajdzie.
– Znalazłem! – rozbrzmiewa głos mojego taty.
Patrzę za siebie. To jednak nie była najlepsza kryjówka.
– Dobrze się schowałeś, synu. – cieszy się.
– A ja myślałem, że źle. – marszczę brwi.
– Przecież szukałeś mnie krócej. – spojrzał na mnie.
– Rzeczywiście. -tłumaczę się. -Tak się po prostu zamyśliłem.
– Jakie pytanie chcesz mi zadać? -tata zawsze wie, kiedy chcę się o coś ważnego zapytać. – Powiesz mi?
– Eee … Dlaczego zostałeś żołnierzem, zamiast zostać z rodziną? – mówię powoli.
– Dlatego, że … -zdziwił się tym pytaniem.
– Jeśli nie chcesz to nie mów. – zaznaczam.
– Ależ synku. Oczywiście, że ci odpowiem. : – zaśmiał się. – Rodzice wychowywali nas w duchu patriotyzmu, więc zostałem żołnierzem, żeby służyć krajowi. Rozumiesz?
– Nie za bardzo. – mówię zgodnie z prawdą.
– W życiu „istnieją tylko trzy świętości: Bóg, Ojczyzna i Matka” i choć „pochłonięty pracą byłem nieraz w domu gościem, to wspólnie przeżyte chwile wspominam jako świętości. W pracy i walce widziałem tak wielkie umiłowanie Ojczyzny, bohaterstwo i bezgraniczne poświęcenie i oddanie Sprawie … „ – tłumaczy tata.
– Rozumiem. – uśmiecham się.
***
Świetnie spędzamy z tatą czas, gdy nagle orientujemy się, że jest już wieczór.
Wolnym krokiem zmierzamy w stronę domu. Cały czas śmiejemy się i żartujemy. Gdy jesteśmy już blisko domu, mama zauważa nas i od razu pyta:
– Gdzieście byli?- mówi z dezaprobatą. – Bez obiadu, bez podwieczorku. – cmoka z niezadowoleniem, po czym patrzy na nas. – No tak, siadajcie do stołu, kolacja jest.
– Mamo, my cały dzień świetnie się bawiliśmy. – mówię, bo wiem, że to udobrucha mamę.
– To najważniejsze. – uśmiecha się, co oznacza, że mam rację. -Jedzcie. Łukaszu, czyżby ci nie smakowało?
– Nie, nie, jest pyszne. Po prostu wsłuchiwałem się w rozmowę. – tata usprawiedliwia się niepewnie
***
„Wierzę wreszcie w Ciebie, Andrzejku! Wierzę, że żył, pracował i działać będziesz dla tych samych świętości – to moje wielkie szczęście.”
– Andrzejku, Andrzejku – słyszę uparcie powtarzane moje imię.
Rozglądam się wokół. Jestem w piżamie, a za oknem świeci słońce:
Czyli to był sen! Piękny!
*W tekście wykorzystano Grypsy Łukasza Cieplińskiego, pisane z celi śmierci.