Aleksandra Rogan
Wyróżnienie
Szkoła: Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych w Kaliszu Pomorskim
Klasa: III
Opiekun:
Tytuł pracy: „Dla was jej rodzice są bohaterami – ona jest moją”
Przedmowa
Wiem, że praca wygląda ładnie, kiedy zaczyna się od faktografii. Wiem też, że wtedy wydaje się ona bardziej prawdopodobna i poważna. Jednak ja jestem za młoda, za uczuciowa, aby zaczynać od faktów, niczym profesorowie z Uniwersytetów. Czuję się w obowiązku, aby opowiedzieć historię pani Magdaleny Zarzyckiej-Redwan na swój sposób – niekonwencjonalny i może chaotyczny, ale mój, którego nikt nie jest w stanie mi odebrać. Jednak zanim o tej niezwykłej, niezłomnej Kobiecie, która otworzyła mi oczy na wiele rzeczy, chciałabym opowiedzieć o tym jak ją poznałam.
Nigdy wcześniej nie interesowałam się Żołnierzami Wyklętymi, ba! Nie miałam pojęcia co znaczy ten termin, ani z jakiego powodu nazywa się ich „Wyklętymi”. Jednak w końcu miałam okazję w swoim krótkim życiu przekonać się i to na własnej skórze. Z tego miejsca muszę przytoczyć to, jak dowiedziałam się o istnieniu Bohaterów. W moim Liceum w Kaliszu Pomorskim został ogłoszony konkurs na pracę pisemną o ludziach żyjących prawem wilka. ,,Żołnierze Wyklęci-Bohaterowie Niezłomni”. Ja, jako młoda, niedoświadczona „dziennikarka” postanowiłam wziąć w nim udział, ponieważ zawsze uwielbiałam pisać bez względu na temat. Wpisałam w Google termin ,,żołnierze Wyklęci” i pierwszym wilkiem, z którym miałam styczność, był Zbigniew Broński ps. ,,Uskok”. To od niego, od lektury jego pamiętnika, rozpoczęło się moje zainteresowanie tematem „Wyklętych”. Oczywiście – historią byłam zafascynowana już od dłuższego czasu, byłam przekonana, że napiszę z niej maturę. Jednak dopiero, kiedy spędziłam kilka dni w Lublinie w roku 2016 na zgrupowaniu laureatów konkursu Żołnierze Wyklęci Bohaterowie Niezłomni; a kolejne, biorąc udział drugi raz w tym samym konkursie w 2017r., byłam pewna, że to jest to temat, który interesuje mnie szczególnie. Właśnie przebywając tam spotkałam panią Magdalenę Zarzycką-Redwan. Jej historia o tym, że urodziła się w więzieniu na Zamku Lubelskim oraz to, jak w konspiracji niepodległościowej działali jej rodzice, zaczarowała moje serce … Ale to nie było to, czego poszukiwałam. O historii Stefanii z domu Bąk oraz Władysława Zarzyckich oczywiście nie wolno zapominać. W końcu, gdyby nie oni nie byłoby Pani Magdaleny, oraz jej trójki rodzeństwa. Gdyby nie oni, nie siedziałabym przed laptopem mogąc napisać kilka słów o ich cudownej córce. Jestem przekonana, że teraz -gdyby rodzice pani Zarzyckiej żyliby, byliby z niej dumni. Byliby dumni z tego, jak silną i jak potężną moralnie kobietą jest ich córka Byliby pod wrażeniem jej dociekliwości, opiekuńczości, (którą wyzwoliła w sobie dopiero niedawno), wiedzy oraz osiągnięć, których dokonała.
Życiorys pani Magdaleny jest tragiczny. Tego nie wymyśliłby nawet Szekspir. Straciła matkę w ten sam dzień, w którym się urodziła. Straciła ojca. Potem obie siostry. Jednak ma też przebłyski szczęścia, którymi bardzo chętnie się ze mną dzieliła. Śmiała się wtedy, a jej uśmiech oraz błyszczące oczy do teraz krążą mi przed oczami. Patrzenie na nią w momentach, kiedy mówiła o swoim „wujku”, lub kiedy odnajdowałyśmy dokumenty których nie miała pojęcia, było przeżyciem, którego życzę wszystkim. Odkrywanie historii z kimś, kto uważał, że znał ją na pamięć, to coś tak niezwykłego i tak magicznego, że nie sposób jest sobie tego wyobrazić. To trzeba przeżyć. To trzeba poczuć. Zrozumienie drugiego człowieka jest jak próbowanie złapania jego duszy gołymi rękoma. Niewykonalne, powie większość ludzi. Jednak ja przebywając w Lublinie w roku 2017 tego dokonałam. I jestem dumna nie z siebie, ale z mojej Bohaterki. Z kobiety, która mi na to pozwoliła, mimo nieufności. Z kobiety, która przeżyła tak tragiczne rzeczy, a jednak podnosiła się z uniesioną głową i szła dalej na swoich nieodłącznych szpilkach. Niczym feniks odrodzony z popiołów.
,,Niech Bóg pozwoli jej przeżyć”
Słowa te wypowiedziała matka pani Magdaleny. Stefania Zarzycka zmarła 29 maja 1949 roku na Zamku w Lublinie, ówczesnym więzieniu, gdzie kierowano członków AK i innych organizacji konspiracyjnych aresztowanych przez NKWD i UB. Dokładnie w tym dniu narodziło się ostatnie dziecko państwa Zarzyckich, o którym pozostała trójka nie miała pojęcia. W końcu jak dziewięciolatka, jedenastolatek oraz trzynastolatka mogli mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, co robili ich rodzice kiedy zostawali sami. Domyślam się, że ani Stefania, ani Władysław nie powiedzieli Zosi, Henrykowi oraz Marysi nic o kolejnym dziecku z troski, lub byli zbyt zajęci partyzantką, w której walczyli podczas II wojny światowej i kontynuując walkę z komunizmem po jej zakończeniu.
Przed porodem Stefania, jak większość więźniów politycznych, była katowana. Do więzienia trafiła 3 kwietnia 1949 roku, a została umieszczona w celi z „konfidentkami”. Niektóre kobiety w jej celi były podstawione i pisały o niej doniesienia. Przyszła matka, nie mając o tym pojęcia, lubiła opowiadać. Mówiła o tym, gdzie przebywa „Babinicz”, o tym, że jeździła do Poznania (celu ani przyczyny nie podawała), gdzie były miejsca spotkań oddziału „Uskoka”. Jednak nastąpił 29 maja 1949 roku. Kobieta skatowana, zdenerwowana, w celi zaczyna rodzić. Wypowiada wyjątkowe, słowa, niemal zaklęcia, które dają dziecku następne 70 lat.
Wchodzę z Panią Magdaleną do Zamku w Lublinie. Przechodzimy obok wystawy jaskiniowców, a ona zatrzymuje mnie mocnym, jednak delikatnym ruchem, nakazując mi stanąć. I unosi swoją rękę, z pięknie pomalowanymi paznokciami na różowo, mówi: ,,Tutaj była cela.”. ,,Kiedyś wyglądało to inaczej” – mówi spokojnym, stanowczym głosem. Wchodzimy na piętro. Podchodzimy do wystawy złożonej z karabinów, armat i mundurów partyzanckich. Pokazuje mi męską szpitalnie, kobiecą, mówi, że ludzie udawali wariatów, aby ich nie przesłuchiwano. Pokazuje miejsce, gdzie najprawdopodobniej się urodziła. I widzę ten jej spokój, który przeplatał się ze smutkiem. Sama mówi, że to osadzeni jej o tym opowiadali, kiedy ich poznawała.
W tych więziennych celach przesiedziała do 3 czerwca 1951. Była „problemem”, który trzeba było ukrywać. Przechodziła przez klatkę schodową, którą mimo wieku dwóch lat i dwóch miesięcy, zapamiętała jako coś stałego, coś, co znała. Tego dnia trafiła do Łabuni. Stamtąd pamięta niewiele. Wspomina to, że pierwszy raz zauważyła kwiaty, krzewy, zieleń. Wystraszyła się wolnej przestrzeni, po której może chodzić biegać i nie widzieć tylko murów i krat. Dla niej to, że widziała świat przed sobą, było przerażające do tego stopnia, że pozostawiło u niej ogromną traumę. Teraz, kiedy jest już dorosłą kobietą, pojechała aby zobaczyć jak wyglądał Dom Dziecka w Łabuni. Nie pamiętała praktycznie nic, w końcu co mogło spamiętać dwuletnie dziecko, w dodatku takie, które bało się praktycznie własnego cienia? Jednak jeden pokój jej nie pasował. Zajrzała do niego, a widząc klatkę schodową, zrozumiała, że było to miejsce, gdzie zamykały ją zakonnice. Nie jest w stanie wyjaśnić mi z jakiego powodu ją tam przetrzymywały, zamykały, jednak czuje to miejsce jako swoje. Kiedy tak o tym rozmawiałyśmy, doszłyśmy do wniosku, że to miejsce w sierocińcu było tym, które kojarzyło jej się z pobytem na Zamku w Lublinie. Klatki schodowe działały na nią uspokajająco. Niemal tak, jak okłady na bolące mięśnie.
Dnia 1 października 1952 roku trzyletnia Madzia, wkracza w progi Domu Dziecka w Klemensowie. Dopiero tam dziecko zaczyna akceptować park, drzewa rosnące na horyzoncie. Znowu zabrała wspomnienia z poprzedniego domu o tym, że przestrzeń wcale nie jest zła. Do domu dziecka, który pamięta bardzo dobrze i wspomina z uśmiechem na ustach, przychodziły paczki. Kobiety, które się nią opiekowały mówiły jej, że są to prezenty od „ojca”. Ale… Kto to jest ojciec? Pani Magdalena nie znała znaczenia tego słowa. Jednak, jak to dziecko, sprawiało jej radość to, że dostaje pakunki z ubrankami, słodyczami i rzeczami, których nie miały inne dziewczynki. Opowiada mi też o tym, że ludzie przychodzili do tego sierocińca i pokazywali palcem na dziecko, które chcą zabrać. Na ogół pokazywali ją, przez co miała jeszcze więcej słodyczy. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że mężczyzna, który przyszedł z młodziutką dziewczyną, i pokazał na nią palcem, okazał się być jej ojcem. Tym, który wysyłał paczki, tym, który załatwiał słodycze. Ale … Czy naprawdę dla niej była to tak magiczna chwila jak dla Zarzyckiego? Kiedy on przeżywał to, że odnalazł za pierwszym razem swoją córkę, której nie widział nigdy wcześniej na oczy, płakał oraz dziękował Bogu, że ją znalazł … Ją interesowała czarna torebka siostry Zosi, mającej aktualnie siedemnaście lat. Ośmioletnia dziewczynka kiedy w końcu dostała tę torebkę – nic jej nie interesowało. Ważne, że siostra pokazała jej jak ją się otwiera i, że ma swoją własną malutką zdobycz, której myślała od pojawienia się kobiety w holu.
,,Nie chcę być w Łuszczowie! Chcę być w domu dziecka!”
Trafiając do Zarzyckiego, pani Magdalena miała osiem lat. Była dzieckiem, którym trzeba było się zająć – wykąpać, nakarmić, ubrać i wysłać do szkoły. To pierwsze jednak wspomina najgorzej i praktycznie podczas naszych rozmów, potrafiła to wtrącić kilkunastokrotnie. ,,Jak mężczyzna może mnie dotykać i mnie myć? Jakim prawem? Przecież to MĘŻCZYZNA” – powtarza. Nie podobało jej się tam w każdym znaczeniu tego słowa. Nie była tam życia w grupie, do czego była przyzwyczajona w domu dziecka. Nie miała tam koleżanek, w końcu skąd? Wszystkie zostały w jej poprzednim miejscu zamieszkania. Przywykła, że w pięć, czy osiem dziewczynek kąpie się razem, je i bawi się. Ośmioletnie dziecko zostało zabrane do „ojca”. Człowieka, którego nie znała, nie chciała znać i pewnie gdyby mogła wtedy cokolwiek powiedzieć – odeszłaby stamtąd …
. . . Co zresztą zrobiła. Jej aktem obronnym była ucieczka. Praktycznie jedynym. Pakowała się w walizeczkę wielkości laptopa średniej wielkości, a następnie wychodziła. Pierwszym razem ojciec zatrzymał ją. Jednak drugim pozwolił jej odejść.
Ale złe wspomnienia nie są jedynymi, które posiada z momentu, kiedy u niego mieszkała. Zabierał ją do lasu, zostawiał po środku niczego, odchodził i kazał wrócić do domu. Pokazywał jej, gdzie przechowują broń. Uczył, jak udawało im się przewozić amunicję w otrębach, braną z gwoździarni. Chciał, aby zapamiętała jak najwięcej, aby była w stanie to przekazać dalej. Takie było jego zamierzenie od początku… ,,Jesteś najmłodsza, masz największe szanse powiedzieć o tym, kiedy nas już nie będzie” – mówił, nosząc ją na barana, czym dobrze pani Magdalena pamięta i wspomina to z uśmiechem na ustach.
Tata, jeszcze wtedy małej Madzi, postawił kiedyś na parapecie cukierki. Powiedział jej, że ma znaleźć w ich starej kuchni jeden nie pobity kafelek. Dziewczynka, jak już zobaczyła cukierki od razu zabrała się do roboty… Jednak nie była w stanie tego dokonać, a jej wielki, początkowy zapał, zniknął i ulotnił się. To miała być kolejna lekcja dla tej dziewczynki, która nie była w stanie zrozumieć, czemu tylko ona musi się tego wszystkiego uczyć. ,,Czemu Zosia nie zna leśnych dróg na pamięć?” ,,Czemu nie uczysz Henia miejsc, gdzie zakopaliście pukawki?”. Zawsze ta sama odpowiedź – jesteś najmłodsza.
Od samego początku, kiedy przybyła do ojca, po tym, kiedy ją odnalazł, do domu przychodził tzw. ,,Wujek”. Mała Madzia nie zna imienia wujka, nazwiska, jego wieku, skąd się z ojcem znają, czy w ogóle się znają, skąd pochodzi i kim on jest. Zna roześmianego wujka, który się o nią troszczy, który pomaga jej przy gospodarstwie. Zna przyjemnego mężczyznę, który uczy ją jak unikać obrażeń od konia, który właśnie został „spuszczony ze smyczy”. Zna Wujka, który zbiera ją wraz z „leśnikami”1 do lasu, kiedy przychodzą ,,grzybiarze”2 .
Pani Magda na chwilę przestaje mówić i uśmiecha się do swoich myśli, a po chwili robi jedno, szybkie „ekhm, ekhm”. To był znak rozpoznawczy. Pani Magdalena jak dziecko była bardzo, ale to bardzo ciekawska. Najważniejsze dla niej było słuchać, nawet za cenę milczenia. Kiedy nie udało jej się schować do lasu wraz z Wujkiem, a przychodził ktoś nieznany, jej ojciec robił dokładnie taki komunikat. A ona zamykała się i nawet, kiedy ktoś się ją o coś pytał – zachowywała grobową ciszę. Słuchając tego roześmiałam się i niedowierzałam, jak potrafiła być cicho (z natury jestem dość gadatliwą osobą, ciężko mnie uciszyć), kiedy ktoś zadawał jej pytanie. ,,Dziecko potrafiło zrobić dużo tylko po to, aby posłuchać o czym rozmawiają dorośli”.
Na początku 1960 roku, a dokładnie 3 lutego Wujek znika. Magdalena wychodzi ze swoją walizką z domu. I idzie do Izby Dziecka3, jednak nie od razu. Najpierw próbuje znaleźć swoją siostrę. Jednak jak – bez adresu, bez telefonu miałaby tego dokonać? Więc została w ośrodku aż do 12 czerwca 1960 roku.
Stamtąd trafiła do Domu Dziecka w Bystrzycy w czerwcu tego samego roku. Dalej chodziła do szkoły w Janówku, gdzie skończyła piątą i szóstą klasę szkoły podstawowej. Od 1961 roku spędzała każdy weekend ze swoim ojcem, ukochanym Wujkiem oraz „chichoczącą babą”. Nawet teraz, w 2017 roku, kiedy Pani Magdalena opowiada mi o tej kobiecie wydaje się być zdenerwowana. ,,Była dość gruba i brzydka. I śmiała się przeokropnie. Pamiętam, że Wujek też jej nie lubił i często podjudzał mnie do tego, abym robiła różne świństwa tej babie. Aby ojciec się z nią nie zadawał, odszedł od niej i przestał ją łaskotać, aby ta przestała się tak głupio śmiać”. Pamięta, że tam w ośrodku, do którego trafiła, była pani Roma, która uczyła ją śpiewać oraz grać na pianie, oraz pan Sikora, który uczył ją tańczyć. Kochała to i uwielbiała chodzić na lekcje. W każdy weekend przebywała u swojego ojca, który dopiero wówczas starał się dziewczynkę przyzwyczaić do siebie. Dopiero teraz próbował normalnych relacji, bo zrozumiał, że wcześniej dla dziecka był to szok.
W 1963 roku Władysław Zarzycki umiera. Dziewczynka, wówczas 14 letnia, trafia do Domu Dziecka przy ul. Sierocej w Lublinie. Spędzi tam następne 4 lata pod ścisłą kontrolą, obrażana, a także zostanie zmanipulowana. Jednak … Zanim o represjach …
(Pani Magdalena uśmiechała się, kiedy opowiadała mi tą anegdotkę … Do momentu całkowitego przerażenia, które dało się zobaczyć) .
… Pewnego razu Magdalena (nazywana w szkole i domu dziecka „Małgorzatą”) siedziała w gabinecie pani kierownik. Widząc gazetę, a w niej zdjęcie Wujka, czaiła się następny tydzień, aby ją pozyskać, a kiedy ją „ukradła”, pobiegła od razu do siostry. Chciała oczywiście pokazać zdjęcie Wujka oraz szokujący napis „Laluś złapany!”. Pokazując ją siostrze, mówiąc, że to przecież ich kochany Wujek, Zosia przydusiła ją. ,,To nigdy nie był twój wujek. Nigdy go nie znałaś. Nigdy go nie widziałaś. Nie miałaś z nim nic wspólnego. To nieznajomy”. I dusiła ją tak długo, aż nie przestała mówić. Wówczas dziewczyna wybiegła z mieszkania … I do dzisiaj pamięta, jak bardzo bolała ją wtedy szyja.
Można powiedzieć, że miała ciekawy początek, prawda? Szkoda, że to był tylko dopiero początek.
Poszłyśmy tam razem. Pokazała mi swój pokój, oraz to, jak bardzo to wszystko się zmieniło. Mówiła przy tym spokojnie, a gdy spotkałyśmy wychowawczynie, mogłyśmy zadawać pytania oraz opowiadać historię przy kobiecie. Wtedy też pokazała mi gabinet pani kierownik Domu Dziecka. Opowiedziała mi jak udawała, że sprząta tylko po to, aby ukraść tak ważną dla niej gazetę, gdzie było zdjęcie „Lalusia”.
Jednak dużo bardziej pamięta to, jak władze komunistyczne w PRL ją manipulowały i prześladowały. ,,Dziecko bandytów”, ,,dziecko wrogów”. ,,dziecko przeklęte” – tak o niej mówiono. Pani Magdalena pamięta, że wszystko w jej młodości było zabronione. Po prostu wszystko. Jeżeli chciała pojechać na rowerową przejażdżkę, musiała czytać na akademiach przyznanie się do winy rodziców, czytając z kartki, mówić, że jest jej przykro, że tak to wygląda. Mówiła, że nienawidzi rodziców, za to, co zrobili Ludowej Ojczyźnie. I płakała przy tym często, bo to było upokarzające. Zaczęła nawet sama wierzyć to, że ustrój komunistyczny to najlepsze, co jej się trafiło. Podczas świąt próbowała to wmówić swojej rodzinie, której w końcu tak bardzo się wstydziła. Rodzinie, którą uważała, za złą, ponieważ jej nie wierzą. Dziewczynce zabrano również 800 zł, które było przeznaczane na każde dziecko. Miała pieniądze jednak z korepetycji, których udzielała. Była bardzo dobra z matematyki, rozumiała ją jak mało kto, do tego stopnia, że pisała kartkówki w innych terminach, aby nie mogła pomóc swoim rówieśnikom. Płacili jej za każde korepetycje pięć złotych, które wystarczało, aby przekupywać innych mieszkańców domu dziecka. Wszyscy uważali ją za najbogatszą w placówce. Kupowała wino, cukierki i papierosy, aby inne dziewczyny sprzątały za nią. Była przy tym bardzo krnąbrnym dzieckiem. Popchnęła jedną z wychowawczyń, nie słuchała nikogo, miała własne przekonania i własne racje …
… Chyba, że chodziło o szantaż. Opowiedziała mi historię Teresy Tomowskiej, u której zamieszkała jakiś czas, kiedy ona się wyprowadziła do swojego mieszkania (które należało się również pani Magdalenie po ukończeniu 18 roku życia, ale nie otrzymała go). Zabrali ją wtedy stamtąd siłą. Gdyby się nie wyniosła, jej przyjaciółka straciłaby mieszkanie.
W domu dziecka chodziła na zajęcia taneczne. Dzięki temu, że siostra wypisywała jej kartki, że zabierają na weekend, oraz dlatego, że miała zeszyt z pieczątkami od dyrektorki (za korepetycje, których udzielała), znajdowała czas na chodzenie na zajęcia. Rozliczano ją z każdej godziny, którą spędziła poza terenem placówki, w której mieszkała.
Ostatecznie udało jej się skończyć Szkołę Zawodową Handlową im. Fetera oraz zdobyć zawód. Została jednak w dniu swoich osiemnastych urodzin usunięta z domu dziecka. Po prostu wyrzucona na bruk jak niechciany mebel. Od tego momentu musiała utrzymać się sama za 350 złotych, które dostawała od państwa. Trzysta złotych kosztowało ją mieszkanie … Więc zostawało pięćdziesiąt. A trzeba było coś zjeść, jakoś się ubrać. Nie było kolorowo. Całe szczęście w innym domu dziecka dostawała obiad i kolację. Tak przeżyła rok. A jej główną siłą było chodzenie na grób matki. Mogła się tam wypłakać, kiedy już nie miała siły. Mogła opowiedzieć wszystko, co chciała, a to pomogło jej podnosić się z kolan i dalej iść wyprostowaną. Wyszła za mąż, wyjechała z Lublina i przez kolejne lata swojego życia starała się zapomnieć o jej młodości, która nie była kolorowa. Znalazła pracę, urodziła dwie córki, odcięła się od miana tzw. ,,dziecka bandytów”.
„Chcę, aby ludzie znali prawdę. Chcę, aby każdy mówił bohaterach jak o bohaterach, nie zabójcach. Dążę do prawdy. I tylko ona jest ważna”
Po wielu latach pan Janusz Krupski, kierownik Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych zaczął zapraszać panią Magdalenę Zarzycką-Redwan na spotkania patriotyczne kombatantów. Pokazał jej, że historia to rzecz święta i trzeba o nią dbać. To on przyczynił się do tego, że w roku 2007 Lech Kaczyński oznaczył Stefanię Zarzycką „Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski”. Tym samym orderem został oznaczony ojciec Pani Magdaleny, jednak dopiero w 2016 roku.
Zaczęła o tym mówić głośno. Głównie dzięki Lechowi Kaczyńskiemu, ówczesnemu Prezydentowi Polski, który bardzo pomógł jej w przywróceniu pamięci o rodzicach. Dlatego jego śmierć w Katastrofie Smoleńskiej w 2010 roku wyjątkowo wstrząsnęła nią. Pani Magdalena przeszła załamanie psychiczne. Zwłaszcza, że w tragedii zginął również Prezes IPN – Prof. Janusz Kurtyka, który chciał, aby prawda o rodzicach Pani Magdaleny wyszła na jaw. To on z byłym Prezydentem RP na uchodźctwie Ryszardem Kaczorowskim, walczyli prawdę o Żołnierzach Wyklętych …
W 2013 roku Magdalena Zarzycka-Redwan zakończyła pracę zawodową. Wróciła do Lublina, do swoich korzeni … I to tutaj spotkała Kajetana Rajskiego, pana Janusza Niemca oraz inne dzieci Żołnierzy Wyklętych. W 2015 roku powstało Stowarzyszenie Dzieci Żołnierzy Wyklętych, którego do dnia dzisiejszego moja bohaterka jest Prezesem.
Od tego momentu żyje wśród ludzi, którzy mieli podobne historie. Od tego czasu wie, że ma na kogo liczyć. I wie też, że będzie walczyć o to, aby prawda była prawdą – nie zakłamaną, nie ukrytą. Chce, aby wszyscy wiedzieli o Żołnierzach Wyklętych i ich bohaterstwie, licząc … między innymi na mnie. Aby młodsze pokolenie, moja generacja, znało prawdziwą, niezakłamaną historię. Aby to pokolenie, które nie jest już ani trochę zatrute komunistyczną Polską, wiedziało co się działo, mogło i chciało o tym opowiadać.
Tym samym moja bohaterka walczy o własną prawdę. Zaczyna od pism do IPN, aby znaleźli dokumenty jej rodziców. Chce je mieć. Chce wierzyć w to, że gdy przepierze brudy jej czasów, my młodzi będziemy mogli odkrywać historię na nowo.
,, To pani jest Niezłomna, zdaje sobie pani z tego sprawę?”
Tych słów nie usłyszała ode mnie Pani Magdalena Zarzycka-Redwan, kiedy byłam w Lublinie. Tych słów pewnie nie usłyszy przez długi czas od nikogo, dlatego trzeba je napisać. Aby zostały. Aby były. Aby Pani Magdalena zdała sobie sprawę z tego, że jest niezwykłą kobietą. Jest moją Bohaterką. Kobietą, którą życie przejechało pociągiem nie raz i nie dwa, a ona dalej podnosiła się i dawała sobie radę.
Dzisiaj jest to już prawie siedemdziesięcioletnia kobieta. Mieszka sama w centrum Lublina. Ma tam zdjęcia rodziców, swoich mężów oraz dzieci. Jest również babcią oraz prababcią. Działa na co dzień, aby prawda ciągle wychodziła na jaw. Dalej odkrywa prawdę sobie, udziela wywiadów i występuje w książkach o Żołnierzach Wyklętych. I mimo, że do dzisiaj jej córka Wioletta nie chce słyszeć o historii dziadków, ona nie poddaje się w dociekaniu prawdy. I za to należy się Pani Magdalenie wielki szacunek.
A już na sam koniec … Mogę powiedzieć jedynie tyle – Dziękuję. Dziękuję za to, że otworzyła się Pani przede mną, mimo, że wiem, że to nie było łatwe. Dziękuję panu Januszowi Niemcowi za to, że opiekuje się moją Bohaterką jako jej najlepszy przyjaciel, bliższy niż brat. Składam honor pani Rodzicom, oraz pani. JEST PANI MOJĄ BOHATERKĄ.
- Grzybiarze – ludzie „dobrzy”, ,,pomocni”, „przyjaźni rodzinie”, ktoś przy kim można rozmawiać. (Innymi słowy byli to po prostu przyjaciele z oddziału ojca pani Magdaleny)
- Leśnicy – ludzie „źli”, „nie wiadomo tak naprawdę kto to”, (Innymi słowy – ktoś przy kim Magdalenie zakazywano cokolwiek mówić. Ktoś spoza oddziału.
- Dzisiaj jest to Pogotowie Opiekuńcze na ul. Pogodnej w Lublinie.